Blog > Komentarze do wpisu
Mój tata. Mieszkanie Kiedy tak czytam pisma i przeglądam dorobek taty, zastanawiam się jak znajdywał on czas na te wszystkie inne czynności jakie wiążą człowieka z życiem. Setki filmów do których pisał scenariusze, reżyserował, projektował postacie, nie mówiąc o praktyce poprawiania ujęć po animatorach czy kopistkach po to by “nie zepsuli mu filmu”. A jednak pamiętam go jako tatę. Tatę trzymającego mnie za rękę, kiedy szliśmy przez ulicę, tatę robiącego kaszkę, tatę wiozącego pranie do pralni, tatę, który groźnym wzrokiem spojrzał na mamę kiedy dała mi klapsa, tatę, który odprowadzał mnie do przedszkola.
Pamiętam go jako tatę do zabawy i tatę, któremu nie wolno przeszkadzać. Tatę - reżysera, stanowczym głosem wydajającego polecenia w studio i tatę pieszczotliwie przemawiającego do mamy. I choć pewnie trudno uniknąć mi idealizowania, pamiętam go jako człowieka. Także cierpiącego.
A mało który człowiek wyszedłby bez szwanku z wydarzeń jakie rozpętały się w latach siedemdziesiątych. I nie chodzi tu tylko o proces o prawa do postaci Bolka i Lolka i o ten nieludzki niemal wysiłek podczas pierwszej polskiej pełnometrażowej produkcji, o kontrolę nad równoległymi produkcjami. Nie chodzi też tylko o konieczność zapewnienia bytu nowej rodzinie i zadbanie o dzieci z poprzedniego małżeństwa. I nie chodzi też o to, iż był to okres głębokiego socjalizmu, w którym nie tyle trzeba było jakoś przeżyć, ale po prostu walczyć o byt. Gdzie normalność była nienormalna, a załatwienie najprostszej sprawy graniczyło z cudem i wymagało heroicznego wysiłku. To wszystko można znieść kiedy ma się wsparcie, kiedy przyjaciele pozostają przyjaciółmi a bliscy okazują się naprawdę bliskimi. Jest na kogo liczyć i dla kogo żyć.
Tata, mimo oporu mamy, która za nic nie chciała przeprowadzić się do Bielska, pragnął mieć swoją nową rodzinę przy sobie. Nie sposób było pogodzić dojazdów do Krakowa z pracą przy pełnym metrażu i realizacją pośrednich zleceń. Ale by rodzina mogla funkcjonować musi mieć gdzie się podziać. Mieć swój kącik, z odrobiną miejsca do pracy, do zabawy, wypoczynku. Tata nie mógł zabrać mnie i mamy do mieszkania w którym mieszkał z młodszym synem, jego żoną i córką. Wykupił więc wkład mieszkaniowy od starszego syna, dopłacił i udało się zdobyć małe 47 - metrowe mieszkanko w nowo wybudowanym dziesięciopiętrowym bloku przy ulicy Starobielskiej. Mieszkanie miało być przejściowe, docelowo tata miał przyznane M-5, a na Starobielską miał się wprowadzić mój starszy brat, zaraz jak tylko nasza mała rodzina otrzyma wymarzony przydział. Dlatego tata zameldował go z nami, choć w istocie przebywał w Szwecji a potem mieszkał u swojej Rudej dziewczyny.
I tak w lipcu 1975 roku tata przywiózł mamę i mnie do Bielska. Myślę, że gdyby mama wiedziała że zamknięta tych czterech ścianach spędzi znaczną cześć swojej samotności, nigdy nie przekroczyłaby progu mieszkania nr. 18. Oboje z tatą wierzyli, że w grudniu 1978 roku odnajdą swój azyl na parterze, w czteropiętrowym bloku z cegły kilka kilometrów dalej. Grudzień 1978 roku przyniósł jednak rozwiązanie, którego wtedy, klecąc na szybko szafki z płyty paździerzowej i malując przedpokój zieloną farbą, nie przewidzieli.
Władysław Nehrebecki z córką w mieszkaniu na Starobielskiej
![]() Władysław Nehrebecki mieszkaniu na Starobielskiej
niedziela, 10 kwietnia 2011, marzena_ne
TrackBack
|
|
Pozdrawiam z nadzieją na częstsze wpisy